Autor |
Wiadomość |
Ina |
Wysłany: Nie 21:25, 19 Sty 2014 Temat postu: |
|
Dziwne rzeczy.
Ten dziwny krasnolud, Maliro, wpadł w nie lada tarapaty... Trochę mam wyrzuty sumienia, że może powinniśmy mu byli pomóc... ale z drugiej strony, ile razy można rzucać zaklęcia w karczmie... Nie rozumiem.
Tymczasem Tourvi i Luca zajmowali się sprawą dotyczącą jakichś bandytów. Byli oni ukryci w podziemiach, pod świątynią. Łatwo mogli nam uciec, były tam co najmniej dwa wejścia. A pracodawca chciał dokładnych informacji. Postanowiliśmy uśpić ich ziołami, ale się nie udało. Pobiegłam więc po straż, która szybko rozprawiła się z bandytami.
Luca dostał po łbie, ale nic mu nie będzie. Mimo to okropnie mnie wystraszył, gamoń jeden. |
|
 |
Ina |
Wysłany: Nie 21:52, 15 Gru 2013 Temat postu: |
|
Kreda i tabliczka na szyi.
Kreda i tabliczka.
Nie mam na to siły. |
|
 |
Ina |
Wysłany: Nie 11:44, 17 Lis 2013 Temat postu: |
|
Wędrowaliśmy przez las. Ja, Luca, Rawan i Malo, reszta się chyba gdzieś zasiedziała. Pogoda była pochmurna i trochę smętna, wreszcie postanowiliśmy zatrzymać się na popas. Byłam zmęczona, dawno nie musiałam się tak przedzierać przez gęstwinę, usiadłam sobie więc pod drzewkiem i czekałam.
Luca, też ledwie żywy ze zmęczenia poszedł jeszcze na polowanie i do tego znalazł strumyk. Potem nieumyślnie wepchnęłam go do tego strumyka, ja to mam fart!, który to już raz... Oczywiście chłopak nie pozostał mi dłużny i zaraz potem mogłam się pochwalić wiedzą o tym jak zimna jest woda.
Wracając natknęliśmy się na obóz pana krasnoluda Noriego! Tak się ucieszyłam, bardzo go lubię! Pan krasnolud przysiadł się do nas, ale zaraz zajął się nim Rawan i skończyło się na tym, że wkrótce obaj poszli z las, śpiewając obrzydliwe piosenki. Rano ich nie było, tak samo jak i Malo. Straszny ma głos, bardzo się przestraszyłam kiedy się odezwał.
Śniło mi się, że Rita przyszła...
Ruszyliśmy z Lucą w drogę, znaleźliśmy jakąś polankę i posłów. Brrr!
Udaliśmy się do jednego z obozów, stwierdzili tam, że nie mogą nas wypuścić z doliny a kiedy chcieliśmy wejść nieco głębiej to zaczęli do nas strzelać!
Na całe szczęście pojawiła się reszta drużynki, którzy, jak się okazało, szukali nas i którzy znali jakąś inną drogę.
Scieżka pod górą oczywiście musiała się zawalić, więc czmychnęliśmy stamtąd czym prędzej. Tourvi była niepocieszona, że rozwaliliśmy górę, ale ja byłam zbyt zmęczona, żeby się nad tym zastanawiać.
Jedziemy dalej, siedzę na Draniu, koniu Charliego. Trochę się boję, w końcu ten koń jest nieobliczalny!
Tęsknię za Krową. Ciekawe gdzie może on teraz być... |
|
 |
Ina |
Wysłany: Pon 19:24, 04 Lis 2013 Temat postu: |
|
Dziwne sny... Straszne sny! Nigdy więcej nie zmrużę oka, choćby nie wiem co!
Dobrze, że oni tam byli, nigdy w życiu tak się nie cieszyłam na czyiś widok!... a to był tylko sen.
***
Oni chcą tam iść!
Ja nie mogę. Nie mogę, do cholery!
***
Poszli. Wyglądałam przez okno, kiedy odchodzili z ekspedycją. Trochę mi było wstyd, ale... to było... Tourvi też została, siedzi u siebie. I bardzo dobrze, po co miałybyśmy znowu oglądać te okropieństwa?
***
Stąd nie ma ucieczki, dlaczego oni mnie porwali, nic im nie zrobiłam! Skąd w ogóle wiedzieli?! Na razie odeszli i zostawili mnie z rzeczami... Potworów nie widziałam. Oby z Tourvi było wszystko w porządku... Żebym tylko mogła krzyknąć!... może reszta by mnie wyciągnęła...
***
Słyszę kroki... Nie chcę umierać...!
***
Nie umarłam.
Jego matka...
Nic z tego nie rozumiem... |
|
 |
Ina |
Wysłany: Nie 21:56, 20 Paź 2013 Temat postu: |
|
Zombie nas śledzą. Paranoja!
Trzymam się blisko Charliego, on mnie obroni. Ciekawe dlaczego, przecież jeszcze do niedawna tak bardzo mnie nienawidził. I ja, właściwie, też raczej nie powinnam chcieć z nim mieć cokolwiek do czynienia, ale ta drużyna jest jednak zdecydowanie dziwaczna i on wydaje się być jedynym, który jest zrównoważony. Chociaż powiedzieć to o Charliem...
W każdym razie, uciekliśmy z karczmy, przeszukaliśmy miasto w poszukiwaniu ocalałych, ale znaleźliśmy harpię. Nigdy takiej nie widziałam i nawet w sumie nie wiedziałam, że to harpia, dopóki ktoś tego głośno nie powiedział. To ciekawe i chyba trochę straszne ile jest dziwnych stworzeń w Astyrii.
Dowiedzieliśmy się od niej jak pokonać pana maga, który uczynił całe zamieszanie, musieliśmy jednak dostać się do świątyni. Wspięłam się po ścianie do okien i wybiłam je, po czym ześlizgnęłam na dół i otworzyłam reszcie. Mimo, że nie wierzę w żadne bóstwa ani bogów, to trochę się bałam, że coś będzie chciało się na mnie zemścić. I schowałam się za Charliem.
A potem... dlaczego akurat oni muszą potrafić TAKIE zaklęcia! Dawno już nie widziałam tego, a tu masz... Schowałam się pod jakąś ławkę.
Pan mag został pokonany a my wyszliśmy na dwór. Większość z nas była w podłym nastroju, Tourvi nawet się rozpłakała, a ja, może trochę bezdusznie, ale pociągnęłam ją za rękę i poszłyśmy do stajni. Jak najdalej od tych podpalaczy! |
|
 |
Ina |
Wysłany: Nie 16:48, 13 Paź 2013 Temat postu: |
|
Nie wiem jakim cudem, ale zdobyliśmy ten okropny artefakt. Tam było strasznie, nie myślałam, że ten stwór tak od razu zacznie nas ganiać... liczyłam raczej na ciche wemknięcie się, tyle przynajmniej zrozumiałam z listu od dziwnego człowieka.
Po odłączeniu się od drużyny (został ze mną tylko Cet, z którym, podczas całej podróży, raczej niewiele słów zamieniłam...), pojechałam do 'pracodawców'. Nigdy więcej! Nie dość, że był tam straszny Król Kalyar, to jeszcze straszniejsza postać... Jaką okropną miał maskę! A jego głos zdawał się przechodzić przez kości, słyszałam go z każdej możliwej strony, ze środka głowy i nie wiem skąd jeszcze. To zdecydowanie straszne!
Uciekłam stamtąd czym prędzej i ruszyłam odszukać drużynę - w końcu miałam dla nich zapłatę. Nadal z nimi podróżuję, ale myślę, że kiedy dotrzemy w bardziej cywilizowane tereny, to czym prędzej odjadę. Na jakiś czas pieniędzy mi wystarczy, nie potrzebuję ich towarzystwa.
Chyba trochę kłamię.
Mimo tego, że nie chciałam ich już widzieć... to jednak dobrze jest mieć na kogo liczyć, do kogo się uśmiechnąć i kogoś posłuchać. Bardzo za tym tęskniłam, nawet za Charliem, z którym rozstałam się przecież w niezbyt przyjemnych okolicznościach. Co prawda, na początku ani on ani Sigismund nie byli wobec mnie uprzejmi, ba, wręcz ignorowali wszystko, co chciałam im powiedzieć!, ale ten pierwszy zdaje się jednak nie pałać już do mnie tak wielką nienawiścią jak dotychczas.
W drużynie mamy dwie nowe osoby - wielkiego kapłana, który zdaje się lubić dobre jedzenie, Rawana. Mam jednak wrażenie, że jego obecność bardzo nas wspiera, mamy więcej sił. Może to jakiś rodzaj magii, tak, chyba tak.
A drugą... jest chłopak o imieniu Luka. Jest przesłodki! Wygląda troszkę jak dziewczynka i głównie dlatego wywołał na mej twarzy uśmiech. Ma takie śliczne, blond włosy, że niejedna kobieta by nie pozazdrościła! W dodatku tak się uroczo speszył, kiedy się do niego uśmiechnęłam!, bardzo chciałabym go lepiej poznać, bo mimo, że na pierwszy rzut oka wygląda na ciamajdę, to na pewno jeszcze nas zaskoczy.
Odjeżdżamy stąd... a żegnają nas upiorne odgłosy wydawane przez zombie. Tym razem nie obiecuję sobie, że już więcej ich nie spotkam - jeśli wędruje się z tą zgrają, to można spotkać o wiele gorsze rzeczy.
Ach i jeszcze jedno: okropny, wredny pan wampir zniknął! |
|
 |
Ina |
Wysłany: Nie 10:43, 29 Wrz 2013 Temat postu: |
|
W karczmie rzeczywiście jest cieplej. Chyba warto było jednak zaryzykować..., ale od początku.
Myślałam, że ten dzienniczek, króry miał mi zresztą służyć tylko do zapisywania przeżytych przygód.. przecież miałam go wyrzucić już dawno, coś mi mówiło, że on jeszcze przyniesie na mnie nieszczęście!...
Ale czy nieszczęściem można nazwać to, że spotkało się samego Króla...?
Wpadł do karczmy, w której przebywałam, niemal natychmiast do mnie podskoczył i rozkazał, żebym za nim poszła. Kiedy po prostu stałam jak skamieniała, raz, że ze strachu, ten człowiek to naprawdę przerażająca osoba, to dwa... byłam taka zaskoczona!.. a on wziął mnie za fraki i wyciągnął na dwór, ku uciesze miejscowej ludności. Może mieli nadzieję na jakąś egzekucję albo inną atrakcję...? Trochę miny im zrzedły, kiedy jednak zostałam zaproszona do królewskiego wozu.
Nie było mowy o jakiejkolwiek odmowie z mojej strony, kiedy przedstawił mi sytuację, w jakiej znalazła się ta ziemia. Oświadczył, że oczekuje pełnego posłuszeństwa z mojej strony... a ja mogłam tylko patrzeć na swoje buty i starać się jakoś uspokoić, serce waliło mi jak oszalałe.
Ta cała zaraza... Na początku podróży, kiedy Król opowiadał mi o wszystkim, to bardzo byłam nieszczęśliwa. Ostatni raz kiedy widziałam nieumarłych to było chyba na Tamie... Nigdy więcej miałam ich nie oglądać, przecież sobie obiecałam!
Miałam dołączyć się do jakiejś drużyny, która niedawno tu powstała. Drużyna... Jakoś to słowo nie kojarzy mi się nadal zbyt dobrze. Może to nawet byli Oni... to byłoby chyba najgorsze.
Na całe szczęście, kiedy dotarliśmy do celu naszej podróży, okazało się, że to inni ludzie. Nie podobał mi się sposób, w jaki potraktowali Króla, On w końcu stał a tamci posiadali jak pany, albo po prostacku opierali się o ściany. No dobrze, ja pochodzę z ludu, ale podczas wszystkich przygód nauczyłam się jako takich podstaw. A oni, właśnie wręcz przeciwnie, niektórzy z nich wyglądali na szlachciców. Dziwne.
Król szybko i zwięźle przedstawił całą sprawę, powiedział też coś, co absolutnie mnie zaskoczyło... Oni mają mnie chronić, za cenę swoich istnień. Tak powiedział. Jeśli zginę... To było okropne. Wiedziałam od razu, że nie będą pałali do mnie wielką sympatią...
Ruszyliśmy w drogę. Wszyscy grzecznie przedstawili się, kiedy nagle zaatakował nas jeden z nieumarłych. Kiedyś był to z pewnością człowiek... Podobno ich towarzyszka zapadła na zarazę, mam nadzieję, że uda im się ją wyleczyć.
Chwilę potem rozległy się hałasy, okazało się, że miasto jest atakowane przez nieumarłych. Skryliśmy się na murach, oni chcieli walczyć, ale mieliśmy misję do wykonania... Szybko zeszliśmy na drugą stronę murów, pobraliśmy konie ze stajni i ruszyliśmy.
Oni mnie denerwowali.
Co prawda, ja też byłam tam na polecenie i zachciankę Króla, ale jakoś potrafiłam to uszanować i przyjąć. A oni martwili się tylko pieniędzmi i tym, że Król jest na pewno jakimś skończonym, zapatrzonym w siebie i swoją potęgem chamem. Faktycznie, jest specyficzny, ale... Nadal boli mnie ramię, kiedy mną wtedy szarpnął. Zdecydowanie jest to osoba, której należy się bać, słuchać i ją szanować...
Zaczęło padać a potem grzmić. Drużyna postanowiła zatrzymać się w karczmie, którą znaleźliśmy, nie bardzo chciałam się zatrzymywać. Oni jednak zrobili po swojemu. Zostałam w stajniach z Cetrailem i Tourvi, ten pierwszy stwierdził, że tutaj będziemy bezpieczniejsi, a dziewczyna nie chciała opuścić swojego konia. Cetrail dotrzymywał mi drogi. Zdaje się, że nie lubi zbyt wiele mówić, więc właściwie moje towarzystwo powinno mu odpowiadać. Śmiać się, czy płakać? Ale jest miły, naprawdę. Może domyśla się, że ja też zostałam tylko oddelegowana do tego zadania i że nie robię go z własnej woli...?
Tourvi zaś jest minstrelem. Nie wiem do końca co to znaczy, może chodzi o jej instrumenty... trel to w końcu muzyczna sprawa. Nawet przez moment utworzyłyśmy duet, poczułam się wtedy bardzo bezpiecznie. Jakbym należała a nie była tylko balastem. Bardzo ją polubiłam.
Cet poszedł po coś do jedzenia dla nas... a wtedy do stajni wszedł dziwny mężczyzna w długim płaszczu. Wręczył mi zwój i odszedł. Przeczytałam go i schowałam... dziwnie mi było nic nie mówić Tourvi, ale było to o tyle łatwiejsze, że nie mogę tego uczynić w tak prosty sposób.
Poszliśmy do karczmy, zachęceni przez Tou. Tam reszta druzyny zdawała się opowiadać o sobie. Natrafiłam akurat na 'przemówienie' niejakiej Arienne. To bardzo śliczna dziewczyna, która w dodatku pochodzi ze szlachty. Chyba jej też nie podoba się cała ta afera, od początku wyprawy była bardzo małomówna, mimo, że pewnie gdyby tylko mrugnęła, to mogłaby meć na swoje posyłki wszystkich mężczyzn z naszej drużyny. No i z pewnością potrafi ładnie dygać i się kłaniać...
Jest jeszcze Emma. Jest zupełnie rudziutka i bardzo przypomina mi Charliego... W dodatku też dziwnie zareagowała na jego imię, wypowiedziane przez Hantę. Ale nie, na pewno nie może być z nim spokrewniona. Z charakteru wygląda na bardzo żywiołową i radosną, może nawet jej trochę tego zazdroszczę. Doskonale dogaduje się ze wszystkimi członkami drużyny, nawet z panem wampirem...
No właśnie. Ten jest dla mnie nie lada zagadką. Bardzo arogancki i niewybredny w słowach, o Królu wyraża się najgorzej z nich wszystkich. Wie, że go nie lubię, jestem sobie gotowa rękę odciąć. Denerwuje mnie jednak jego pyszałkowatość, zachowuje się, jakby znał Króla i wiedział o nim wszystko. Może to jakiś szpieg? Muszę przestrzec przed nim Króla.
Jest jeszcze mag Saverion. Od początku zdawał się najbardziej mnie osłaniać, ale zdaje się, że i jemu cała ta sytuacja niezbyt się podoba. Nie lubi mnie, to też mogę przysiąc. Postaram się jednak nim nie martwić, w końcu sama jestem w stanie doskonale się obronić.
Hanta... Jest zdeycydowanie dziwnym stworzeniem. Wygląda na lekko nadpobudliwego ale też i bezwzględnego, tego zombiaka w uliczce zaatakował bez zastanowienia, mimo, że wiedział, że kiedyś był to człowiek. Gotowy do bitki w każdej chwili. Mimo jednak tego, wydaje się być poczciwym i miłym.
Eileen... mało mogę o niej powiedzieć, przez cały wieczór siedziała jakaś przygnębiona. Jest sporo wyższa odemnie i miło wygląda.
Zenfire i Tag... Zdają się znać od dawna. Niemal jak bracia, nie odstępują siebie na krok. Ten pierwszy to łucznik a drugi... jest niebieski. Na razie nie mam o nich zdania, naprawdę.
No dobrze, czas zakończyć te bazgrolenie, świeczka ledwo się już tli. Trochę się obawiam tego wszystkiego, ale muszę wierzyć, że gdy tylko się to skończy, to natychmiast znikam stąd. Gdzie żaden Król nie wpadnie do karczmy i nie weźmie mnie siłą na misję...
Ciekawa jeszcze jestem.. Skąd on wiedział, że ja tam będę? |
|
 |
Ina |
Wysłany: Pon 20:57, 30 Sty 2012 Temat postu: |
|
To co teraz napiszę pewnie Cię zdziwi... bo mnie też zdziwiło!
Podróżowałam przez pewien czas z Sigismundem, kiedy to dowiedzieliśmy się o jakichś dziwnych wypadkach w Alegrande. Było po drodze, w dodatku, zdaje się, że całe zamieszanie miało też bezpośrednio dotyczyć królestwa Sigismunda, postanowiłam więc, że rodzina jeszcze trochę musi poczekać.
Okazało się, że wystartowała jakaś ekspedycja przeciwko nieumarłym, którzy to zaczęli zagrażać w Alegrande. W jednym mieście poszliśmy się więc zapisać do tej grupy, bowiem w ogłoszeniu napisali, że poszukują poszukiwaczy przygód, jakkolwiek to brzmi.
Tam też spotkałam resztę. Resztę, z którą przecież kilka miesięcy temu rozstałam się w niezbyt miłych okolicznościach. Na początku nie mogłam w to uwierzyć, chciałam stamtąd szybko iść ale po chwili zrozumiałam, że nie było z nimi tamtego potwora. Ulżyło mi.
Zatrzymaliśmy się w jednej z karczm w mieście, w której to następnego dnia mieliśmy 'odprawę'. Jakiś pan, który bardzo dużo wiedział na temat nieumarłych opowiedział nam o nich, objaśnił zadanie, które mamy wykonać i dołączył do naszej drużyny bardzo... walecznego pana krasnoluda.
Wyruszyliśmy na bagna, na których rzekomo miały być jakieś ruiny. Do tej pory jako takich ruin nie znaleźliśmy jednak, za to spotkało nas już kilka dziwnych przeszkód, z jednej z których ledwo uszliśmy z życiem. Obawiam się tego miejsca... jeśli jedna z pierwszych pułapek prawie zmiotła nas z ziemi - co będzie dalej?
Dotarliśmy do śliskiej ściany, z dwoma płytami i dwoma obeliskami. Nic się jednak z nimi nie działo, jedynie na jednym zapaliły się dziwne literki. Nie mając nic lepszego do roboty poszliśmy w kierunku, z którego wiał wiatr - na wschód, drogą, którą wyrąbali Felix i jakaś dziwna dziewczyna. Kiedy ich znaleźliśmy - walczyli z nieumarłymi i z jakimś nekromantą. Których szybko pokonali...
I znaleźliśmy wejście, jednak podarowaliśmy sobie na razie wchodzenie do środka.
To miejsce jest dziwne. I Ci wszyscy tutaj. Ja nie wiem co to będzie. |
|
 |
Ina |
Wysłany: Śro 23:35, 28 Gru 2011 Temat postu: |
|
Dawno nie pisałam. W sumie co się dziwić – nie było o czym. Łaziłam bez celu, nie pamiętam dokładnie ile… wiem tylko, że przeminęła jesień, zaczęła się też zima. Odeszłam od drużyny, chciałam trochę pobyć sama. Miałam nadzieję na odnalezienie mojej rodziny, nie udało mi się, niestety.
To były ciężkie miesiące. Nikt nie chciał mnie w karczmie, nie zadowalała ich sama gra na skrzypcach. Rzadko kto litował się nade mną, tylko w sumie dzięki temu udało mi się przetrwać te miesiące. Sprzedałam też wszystko co miałam cennego…
Kiedy zbliżała się wigilia postanowiłam odwiedzić resztę, zobaczyć co u nich. Miałam nadzieję, że po ostatniej, bardzo niebezpiecznej przygodzie z tą sektą i smokiem Żmijem nieco uspokoiło się… Ach, jak się myliłam!
Byłam zdruzgotana kiedy Charlie opowiedział mi o tym, że Rita była opętana przez owe starodawne coś.. Jak oni mogli mówić o tym tak spokojnie!
Potem to coś pojawiło się w domku, niewiadomo kiedy i jak. Bałam się… Musiałam stamtąd iść, nie chciałam tam być! Tak bardzo miałam nadzieję, że już będzie spokojnie…, że nie będzie już wszechpotężnych przeciwieństw!
Kai – tak nazwali TO COŚ.
Idę. Nie chcę już tam wracać. Niech pławią się w niebezpieczeństwie… ja nie chcę mieć w głowie wrażenia, że ktoś pstryknięciem palca może mnie pozbawić życia. Będę za nimi tęsknić… ale podjęłam decyzję i jej nie zmienię. Poszukam swoich. I z nimi już zostanę. |
|
 |
Ina |
Wysłany: Nie 23:25, 28 Sie 2011 Temat postu: |
|
Dużo wszystkiego... nawet nie miałam czasu na pamiętnik.
Postanowilśmy w końcu opuścić miasto, które bardzo dało nam się we znaki. Ciągle pijackie burdy, hałasy... Jedyne co tuż przed podróżą mnie zatrzymało, to spotkanie z dawno nie widzianym przyjacielem. Potem jechałam szybko, żeby dogonić pozostałych, ale zbyt daleko nie odeszli, w końcu nie wszyscy mamy konie. Po jakimś czasie minęliśmy się z grupą rycerzy eskortujących kogoś w karecie. Kazali nam sie zatrzymać, i zaczęli wypytywać dlaczego nie jedziemy do miasta na uroczystości mianowania eskortowanej osoby władcą tych krain.
Okazało się też, że Charlie miał wizję... w której owa eskortowana panna miała zostać uprowadzona. Rycerze poprosili nas o pomoc... Nie mogłam odmówić. Jeszcze niedawno to mnie uratowano... Inni poszli za mną.
Do dworku dojechaliśmy wieczorem, Charlie uparł się, żeby zagrożoną pannę położyć gdzieś indziej, nam zaś oddano jej pokój.
Dość niespodziewanie zrobiło mi się słabo, świat zawirował... Obudziłam się na łóżku, i słysząc jakieś dziwne odgłosy przy oknie. Nie śmiałam się poruszyć, leżałam tylko. Tymczasem jakiś dziwny człowiek wszedł do pokoju i chyba chciał na mnie rzucić jakiś czar, ale Sigismund go powstrzymał. A przynajmniej na chwilę. Po wymianach ciosów, niekoniecznie rycerskich zagrań i wymianie pytań napastnik usiłował przedostać się do drzwi, w których stanął Charlie. Zerwałam się wtedy i podcięłam go, po czym odcięłam mu drogę ucieczki pilnując okna. On wtedy rzucił jakieś dziwne zaklęcie, które zamroziło podłogę i uciekł na korytarz. Pobiegliśmy za nim na tyle szybko na ile mogliśmy, okazało się, że na zewnątrz byli Felix z Sereną, która niewiadomo skąd się wzięła. Złapała ona owego mężczyznę, którego wcześniej Sigismund rzucił w udo sztyletem, ja i Charlie poszliśmy tymczasem do obecnego pokoju panny żeby dalej jej strzec i powiedzieć kapitanowi, że złapaliśmy intruza.
W nagrodę Ci, którzy nie posiadali koni dostali je. I wyjechaliśmy z miasta czym prędzej. |
|
 |
Ina |
Wysłany: Pon 1:26, 15 Sie 2011 Temat postu: |
|
Wyzdrowiałyśmy z Ritą. Niewdzięczna jestem, nie podziękowałam nikomu za ratunek...
Doszliśm do jakiegoś dziwnego miasta, nad którym było fioletowe niebo. Tam powiedzieli nam, że musimy zostać sprawdzeni przez jakiegoś kogoś, bo może jesteśmy źli...
Pan Inkwizytor był straszny. Wiedział o nas wszystko, nawet, że mam indeks. Tacy ludzie mnie przerażają.
W zamian... za... nie... spalenie... nas.... na...s-t-o-s-i-e, mieliśmy zniszczyć jakąś świątynię, od której zaczęły w mieście dziać się dziwne rzeczy. Walczyliśmy z jakimiś potworami, które wcześniej widziałam w roli trupów, nawet jeden próbował mnie zjeść...
A potem wszystko poznikało, znaleźliśmy się na jakiś polu. Zobaczyłam nawet krowę, która była identyczna jak ta, co miała ją babcia.
Oni usiłują mi coś wmówić. Myślą, że ja i Sigismund... A niech mnie, przecież to niemożliwe. W dodatku... dobrze mi na szlaku, nie chcę do żadnych zamków. Nie po tym, co działo się jeszcze tak niedawno... |
|
 |
Ina |
Wysłany: Pon 1:22, 15 Sie 2011 Temat postu: |
|
Jak ja mogłam doprowadzić do czegoś takiego... Jak ja mogłam?! Oni mogli przeze mnie zginąć, przez moją niedomyślność!
Bale, pałace... Jak mnie ręka boli... |
|
 |
Ina |
Wysłany: Pią 13:14, 05 Sie 2011 Temat postu: |
|
Wędrowaliśmy. Dalej, wciąż dalej. Kupiłam buty. Strasznie obcierają, więc jeśli nie ma potrzeby, to ich nie noszę.
Wkroczyliśmy na teren górzysty, wąska ścieżynka zaprowadziła nas w coraz wyższe partie. Nie, na śnieg się nie natknęliśmy, za to na naszej drodze... pojawił się wielki, czarny zamek.
Podjęliśmy się przeszukania go za sprawą Rity, która bez większego uzgadniania z nami planu pobiegła kamiennym mostkiem w stronę budynku. Chcąc nie chcąc ruszyliśmy za nią.
Po wspięciu się na strome schody dotarliśmy do ogromnych drzwi, któe Rita otworzyła za pomocą swoich wytrychów. Dziwne. Takie zamczysko da się otworzyć takim prostym sposobem?
W środku ciemność. Na szczęście miałam mój kamyczek, więc mogłam co nieco oświetlić pomieszczenie.
Ściany... czarne. Podłoga... czarna. I wielki posąg rycerza. Czarny, oczywiście. A wszystko pokryte grubą na dwa palce warstwą kurzu.
Z 'przedsionka' można było przejść do dwóch pomieszczeń. Ja, Rita i Serena zaczęłyśmy sprawdzać to po prawej. W pokoju był jakiś gruz, i drabina. Na górze fontanna, taras i jeszcze jakieś pomieszczenie.
Rita... napiła się wody z fontanny i zaraz potem zniknęła, dotykając jednej ze ścian.
Zrobiłam tak jak ona, i chyba też zniknęłam, bo znalazłam się w bardzo jasnej świątyni. Od razu znalazł się przy mnie jakiś elf, który kazał iść za sobą. Gdyby nie to, że obiecał zaprowadzić mnie do Rity, oraz, że pojawiła się obok mnie Serena, nie poszłabym za nim.
Okazało się, że oprócz nas w świątyni byli też pan Sigismund i David. Ten drugi szybko jednak odszedł, nie zainteresowany widocznie tym, że trzeba pomóc Myrddinowi, który został w zamku.
Elfka, która tam była popatrzyła w jakąś kadź... i zaczęła krzyczeć, że zaraz się tu pojawi czarny rycerz i wszystkich zabije. Chcieliśmy temu zapobiec, i ta dziwna kadź powiedziała co mamy znaleźć, żeby zrobić eliksir. Potrzebne było pióro cienistego koguta, który po dotknięciu parzył, ząb wampira oraz skóra harpii. Kiedy udało nam się zebrać to wszystko i wrócić do świątyni, elfka piszczała, że jest za późno.
Rzeczywiście, po jakimś czasie do świątyni wkroczył Myrddin, zakuty w jakąś dziwną zbroję i dzierżący czerwoną włócznię, a zaraz za nim czarny rycerz i jakaś kobieta, otoczona barierą.
Pierwsze co - Myrddin ruszył ze swoją włócznią gotowy do zabicia elfów. Starałam się my wyrwać Gae Bulga, jednak on zbyt mocno ją trzymał. W dodatku... włócznia parzyła.
Zasłoniłam więc sobą elfy. I zaczął się sąd. Wysłuchaliśmy opowieści obojga stron.. jakie to pochachmęcone! Doszliśmy do wiosku, że elfów zabić nie można, a jedynie zabronić wykonywania badań w jakimś chociaż stopniu. Po naszym werdykcie jednak rycerz, kobieta i elfy zniknęły, a my zostaliśmy z gadającą kadzią.
Wyszliśmy stamtąd czym prędzej.
Kolejna, dziwaczna przygoda. Hm. |
|
 |
Ina |
Wysłany: Nie 0:55, 31 Lip 2011 Temat postu: |
|
Sesja Ari. (przyszłość, chyba po sesjach Tou i Dae)
Wędrowaliśmy. Wędrowanie w gruncie rzeczy nie jest wcale takie złe. Była piękna wiosna, wszystko się zazieleniło, zakwitły kwiaty… Nie omieszkałam zerwać kilku i wpleść je we włosy. Co prawda nowa ozdoba sprawiła, że nie bardzo widziałam, ale nie dbałam o to.
Szliśmy, szliśmy… Ja, Serena i Myrddin. Czułam się… bardzo dobrze. Byłam… szczęśliwa…?
Zaszło słońce, zrobiło się trochę chłodniej. Szliśmy jednak dalej, z nadzieją, że znajdziemy jakieś miasto, lub karczmę. Ani jednego ani drugiego nie dane nam było zobaczyć, w zamian za to ukazał nam się bardzo ładny obrazek. Na pomoście, nad jeziorem siedziała para. Przutulona… ach, jakie to było romantyczne… Tak, niestety, było.
Para… była parą… trupów.
Zarżnięci… oboje… znowu poczułam to nieprzyjemne uczucie, kiedy w środku, w brzuchu przewalają się wszystkie flaki.
Chciałam ich pochować. Jakkolwiek. Żeby ich ciała nie zostały pożarte. Myrddin zaproponował, żeby wsadzić ich do łódki, która była przycumowana do pomostu i puścić na wodę. Że to szlachecki pochówek. Cóż… uwierzyłam mu, w końcu uczony jest on i obyty ze szlacheckimi obyczajami lepiej niż ja. Ułożyliśmy ich w łódce… I wtedy na wyspie na środku jeziora coś mi zamajaczyło. Światła jakieś, zarysy domostw… Może oni tam mieszkali? Może tak były ich rodziny, które ich szukały? I które by ich pochowały na odpowiednią modłę…
Chciałam tam popłynąć, jednak szlachcic oponował. Starał się mi wmówić, że na pewno są tam jakieś upiory, albo kultyści odprawiający rytuały. Nie przestraszył mnie. Ale odwiązał linę, którą udało mi się schwycić. I którą przeciął swoją włócznią.
Nie myśląc zbyt długo skoczyłam do wody za łodzią, starając się ją zatrzymać. Udało mi się, chociaż stopy wbiły się w dno bardzo mocno.
Popłynęłam w końcu, sama.
Po cichutku, niezauważona, dopłynęłam na drugi brzeg. Przywiązałam łódź z parą do drzewa, zostawiłam w niej także przemoczone buty.
I kiedy skradałam się, w poszukiwaniu jakichś ludzi, to oni znaleźli mnie. Jeden pan zaczął mierzyć we mnie grabiami. Opowiedziałam mu całą historię, a on kazał się prowadzić do zwłok. Nie znał żadnego z nich, ale powiedział, że mają w wiosce jakąś babkę, co rzekomo zna wszystkich. Poprosiłam o rozmowę z nią, udało się. Powiedziała, że zna tylko chłopaka.
Rozmowę przerwał wrzask. Okazało się, że zginęła kolejna para… Wtedy mój żołądek nie wytrzymał. I wtedy również usłyszałam opowieść o topielicy, która zabija kochanków.
Nie mając nic do zrobienia przeprosiłam mieszkańców wyspy i zabrałam się stamtąd… jednak łódź z zwłokami i moimi butami przepadła. Ktoś ją odciął, tak jak zresztą pozostałe łodzie rybaków.
Już się bałam, że będę musiała płynąć wpław, kiedy pojawiła się Serena na nowej łodzi. Popłynęłyśmy z powrotem. I wtedy dowiedziałam się, że niewiadomo skąd pojawiła się tutaj Rita. Bogowie, przecież ona i Myrddin znaleźli się wówczas w niebezpieczeństwie! Kiedy już znaleźliśmy się na drugim brzegu spotkaliśmy tam Elene.
Po jakimś czasie bezowocnego szukania towarzyszy zdaje się, że Serena wyczuła ich, bo pognała w las. Elene za nią. Postanowiłam zostać i pilnować łódki.
Opłaciło się. Kiedy zaczęłam jeszcze grać na skrzypcach i śpiewać piosenkę o topielicy zjawiła się…
Nawet wiedziała jak mam na imię..
Porozmawiałyśmy chwilę, zanim zjawiła się reszta.
Oczekiwania dziewczyny były jasne. Chciała zabić Ritę i Myrddina, ponoć wtedy mogłaby odzyskać ciało. I ciało ukochanego, Aidana.
Nie jestem w stanie opisać co działo się dalej… Chyba… się zamyśliłam. Tak, brzmi to idiotycznie, ale tak. Bo topielica padła nagle, rażona sztyletem przez jakiegoś mężczyznę… który był wiewiórką…?
Nie chciałam rozumieć. Wciąż jeszcze byłam mokra po niezapowiedzianej kąpieli, nie miałam butów...
Weszłam na drogę i czekałam, aż reszta się zbierze.
I tak się nie zebraliśmy. |
|
 |
Ina |
Wysłany: Sob 18:30, 30 Lip 2011 Temat postu: |
|
Zdaje się, że wróciliśmy do Oath. Chcieliśmy wrócić na poprzedni kontynent, jednak nie mogliśmy skorzystać ze statku, bo umarł tamtejszy król i była żałoba. W związku z tym nie kursowały statki… zresztą, i tak nie mieliśmy zbyt wiele pieniędzy. Odłączyłam się wtedy od grupy, nie wiem, chyba przez przypadek.
Odnalazłam ich potem, szukali jakichś koni. Postanowiłam im pomóc, w końcu mi również zależało na jakiejś zapłacie i tym samym możliwości powrotu.
Zeszliśmy jakimś zejściem do podziemi, gdzie płynęła rzeka. Znaleźliśmy łódkę, do której zaraz wsiedliśmy.
Ach, byłbym zapomniała. Przyłączyła się do nas jakaś dziewczyna, na imię jej Chelo. Jest nieco dziwna… Ale nie znam jej, więc nie będę się na jej temat wypowiadać.
Wzięłam się do wioseł… co było chyba złym pomysłem. Nurt w rzece był bardzo wartki, nie miałam siły, żeby utrzymywać łódź w dobrym kursie. W dodatku zaatakował nas aligator. Chelo i Serena wpadły do wody, Rita starała się je wyciągnąć. Wydawało mi się.., że Rita była przerażona. Lęk… Lęki jak widać bywają różne… Grunt, że dopłynęliśmy gdzie należało. Pożyczyłam wtedy Chelo, choć nie bez wątpliwości, swój płaszcz. Jej bardziej był jednak potrzebny.
Wyszliśmy na pomost, do którego oprócz naszej łódki przycumowany był także prom. Chyba właśnie tym promem przewieziono ukradzione konie.
Wyruszyliśmy w drogę, jednak zaraz po tym zostaliśmy pojmani przez jakichś ludzi. Zażądali, żebyśmy oddali broń, więc miałam nadzieję, że przemilczą mój smyczek. Niestety. Potem zabrali nam wszystkie rzeczy, łącznie z ubraniami, pozwalając zostać jedynie w bieliźnie. Nadzieje wiązane ze smyczkiem przepadły.
Zamknęli nas w klatce i powiedzieli, że będziemy ofiarami w jakimś rytuale. Brrr.
Na szczęście udało się nam uwolnić, a to za sprawą Rity. Otworzyła ona bowiem zamek od klatki, a Ian zabił… pilnującego nas wroga.
Rita pobiegła do miejsca, gdzie składowano nasze rzeczy, ale kiedy wracała, została wykryta. Musieliśmy… walczyć…
Złapałam swój smyczek i musiałam się ukryć, tamci mieli łuczników. Ale na nasze szczęście Ian przebrał się za strażnika, i powiedział tamtym, że nie mogą nas zabić, bo przecież jesteśmy potrzebni do rytuału…
I wtedy… <pismo staje się mniej wyraźne, koślawe> Ogień. Niewiadomo skąd zapłonął ogień!
Nie.. nie pamiętam co się wtedy stało. Wiem tylko, że Serena ocaliła mnie przed kolejnym uwięzieniem a potem… potem… zabiłam… jednego ze strażników… i jak tchórz… uciekłam.
Nie mogłam już tam wytrzymać. Ogień… gorąco, dym gryzł w oczy, dusiłam się…
Uciekłam w las, tak jak biegły spłoszone konie.
Ocknęłam się na ziemi. Trochę zdezorientowana rozejrzałam się… na szczęście pożar został za mną. Podniosłam się.. i usłyszałam konia. Nie zastanawiając się dłużej ruszyłam w tamtą stronę, i znalazłam spłoszonego, młodego kasztanka. Na szczęście nie uciekł, zdołałam go dosiąść.
Nie byłam pewna, czy wracać. Tak tchórzliwie, jak jakaś trusia, uciekłam z pola bitwy, zostawiając towarzyszy… Może oni nie chcieli już mnie widzieć? Może zaczęli mną gardzić?
Pojechałam głębiej w las. Z nadzieją, że może znajdę inne konie… I chociaż tak się przydam.
W istocie, znalazłam jeszcze dwa. Białego i karego. Oba piły wodę ze strumienia.
I kiedy udało mi się je złapać, usłyszałam za sobą znajomy głos. Okazało się, że Ian mnie szukał. Chciał zaraz wracać, ale ja chciałam jeszcze spenetrować okolicę w poszukiwaniu zaginionych zwierząt. Pech chciał, że niestety nie zdążyłam się wcześniej odziać, na szczęście Ian pożyczył mi swój kaftan i mogłam pojechać dalej. Niestety, nie znalazłam już niczego… oprócz niedźwiedzia, pożerającego nieżywego już konika. Mój kasztanek stanął dęba ze strachu, bałam się, że spadnę z siodła, na szczęście udało mi się w nim utrzymać. I zawrócić szybko, dzięki czemu niedźwiedź zostawił mnie w spokoju.
Pojechałam do obozu, w którym większość nie zwracała na mnie uwagi. Może to i lepiej… Szybko ubrałam się, uzbroiłam i oddałam Ianowi kaftan. Serena coś powiedziała, zdawało się, że niecierpliwiła się moją nieobecnością…
Wróciliśmy do miasta inną drogą, w czasie której znaleźliśmy jeszcze cztery inne konie.
Właściciel stajni nie był zbytnio zadowolony ilością zwierząt, którą przyprowadziliśmy, ale daliśmy mu wskazówki gdzie szukać innych, więc się uspokoił. I podarował nam dwa konie, białego i mojego kasztanka! Nie pytając o pozwolenie wzięłam go, nikt nie miał nic przeciwko…
Pojechaliśmy do karczmy. Grała tam muzyka, było wesoło… W jednej chwili postanowiłam odrzucić smutki na bok i dołączyć się do muzykujących ludzi. Może myślałam, że dzięki temu uda mi się zapomnieć o kolejnym zamordowanym człowieku? Musiałam oczyścić smyczek z krwi. Kiedy mi się to udało, bardowie zaczęli już opuszczać karczmę. Szkoda… chciałam z nimi pograć…
Rano wyruszamy w góry, wykonać misję. Nie wiem jaką, muszę wypy… <kleks>. |
|
 |