Autor |
Wiadomość |
Mitaon |
Wysłany: Wto 21:24, 29 Mar 2016 Temat postu: |
|
Jakże odległe wydają mi się teraz problemy Tirfaelu i Angyaru. Czuję się, jakby minęły wieki od kiedy widziałem Ritę, jednakże wiem, że było to jedynie kilka miesięcy. Mimo wszystko cieszę się z przybycia Charliego. Nie sądzę by widział wydarzenia z tamtego świata. Teraz, gdy nie mam już głosu, przyda mi się jego pomoc. Muszę przyznać, że jestem zadowolony z tego czego dokonał Leafir pod moją nieobecność. Wiem, że Rity nie ma na dworze Louisa, wciąż muszę jednak zachować ostrożność jeśli mam zapewnić jej bezpieczeństwo. Nadchodzące miesiące będą zapewne interesujące. |
|
 |
Mitaon |
Wysłany: Pią 0:23, 29 Sty 2016 Temat postu: |
|
Wydaje mi się, że kilka godzin wędrowałem po lesie zanim wpadłem na dwóch wojowników. Ubrani w ciemne pancerze, z długimi mieczami i tarczami, na których namalowany był dziwny symbol. Zaatakowali mnie od razu, wtedy jednak stało się coś dziwnego. Poruszali się coraz wolniej, aż niemal zastygli w miejscu. Następnym co zobaczyłem byłem ja sam - widziałem siebie, tak jakbym stał obok i przyglądał się posągom lub skamieniałym przez jakąś klątwę wojownikom. Choć z pewnością było to nienaturalne, nie czułem z tego powodu niepokoju. Właściwie, teraz wydaje mi się, że nie czułem wtedy nic. Spróbowałem się poruszyć, nie byłem jednak w stanie nawet zmienić kierunku, w jakim patrzyłem. Prawdopodobnie nie zauważyłbym obecności moje... tamtej istoty, gdyby się nie odezwała. Wypowiedziała moje imię. Nie mogłem nie rozpoznać tamtego głosu, chociaż nie słyszałem go już od wielu lat. Głosu mojego ojca. Podejrzewam, że to właśnie był prawdziwy powodów pozbawienia mnie w tamtym momencie uczuć. Jak sądzę, ciężko byłoby przewidzieć moje zachowanie gdybym nie znajdował się w tamtym dziwacznym stanie. Prawdę mówiąc, sam nie wiem co mógłbym zrobić.
Nie powróciłem do swojego ciała gdy wszystko ponownie zaczęło się ruszać. Pomyślałem wtedy, że najwidoczniej mam być świadkiem własnej śmierci. Nie jestem pewien co dokładnie się wydarzyło, ale moje ciało ruszyło do walki bez udziału mojej woli. Poruszało się nadzwyczaj szybko, przez co walka nie trwała długo. Gdy ciała moich przeciwników leżały już martwe na ziemi powróciłem do swojego ciała, jednakże... wciąż słyszałem tamten głos. Nie rozumiałem teraz co mówi, tak jakby znajdował się na granicy słyszalności. Jak podejrzewam, to wzmogło moje przerażenie. Uciekłem stamtąd. Biegłem dość długo, aż w końcu otoczyła mnie cisza. Znajdowałem się na pokrytym popiołem polu, pewnie zniszczonym przez wojnę. Nie wiem co mam teraz zrobić. Czyżbym pogrążył się w szaleństwie? A może tamta istota zawsze mnie w jakimś stopniu kontrolowała? Nie mogę tu zostać, teren jest zbyt odkryty. |
|
 |
Mitaon |
Wysłany: Śro 22:48, 23 Gru 2015 Temat postu: |
|
Świątynia Przodków zawsze wydawała mi się raczej przerażająca. Wielkie, puste pomieszczenie pozbawione okien, w którym nie dało się określić źródeł światła, a w którym mimo tego widziałem wszystko bez problemu. Według tego co powiedział mi opiekun tego miejsca kiedy byłem tu po raz pierwszy, jeszcze jako dziecko, widzą w nim jedynie ci którym pozwalają na to Przodkowie - oczywiście, jako że jestem ostatni z rodu i dzierżę ich broń, nie mogą odmówić mi tego przywileju. Zbliżyłem się do ściany, na której znajdował się portal - nie było w nim jednak żadnej magii - służył jedynie oznaczeniu bramy, przez którą ktoś kto posiada klucz, może przejść. Nigdy nie było do końca wiadomo gdzie ona prowadzi, Przodkowie lubią bowiem poddawać swoich potomków próbom, które mają określić czy są oni godni ich pomocy. Z tego właśnie powodu tak rzadko ktoś decydował się na tę wyprawę. Być może zawsze takie miało być moje przeznaczenie - ostatni z rodu, uzbrojony jedynie we włócznię którą moi Przodkowie mieli ze sobą przez tysiąclecia, miałem stanąć przed Przodkami by pozwolić im się osądzić. Niezależnie od tego jaki będzie wyrok, moim jedynym zadaniem jest uratowanie Rity i zemsta. Wygląda na to że moja najstarsza towarzyszka nie opuści mnie jeszcze przez jakiś czas.
Przekroczyłem portal. Wygląda na to że znalazłem się w dość chłodnym miejscu - przypomina mi jesień w naszym domku w Centrze. Czas poszukać jakichś ludzi i dowiedzieć się gdzie jestem. |
|
 |
Mitaon |
Wysłany: Nie 14:50, 20 Gru 2015 Temat postu: |
|
Zawarłem umowę z Nivenem. Udam się teraz do Illifrell by spotkać się z Przodkami. Jeśli powrócę, da mi wolną rękę. Uświadomiłem sobie właśnie, że tak naprawdę nigdy nie opowiedziałem Rit o Przodkach ani o mojej broni. Większość z moich byłych towarzyszy sądzi zapewne, że to po prostu zwykła magiczna włócznia, w jakiś sposób do mnie przypisana. Podejrzewam, że już sam fakt, że w rzeczywistości nosi ona inną nazwę niż sądzą byłby dla nich zaskakujący. Oczywiście, ma to na celu ochronę przed wrogą magią. Prawdę mówiąc, nawet my nie wiemy jednak kto i w jakim celu stworzył tę broń - w kronikach naszego rodu brak nawet wzmianki o tym jak pojawiła się w naszym posiadaniu. Pewne jest jedynie że była ona w posiadaniu moich przodków jeszcze przed Wędrówką, gdy rządzili oni Kelydonem w starożytnym Faelu. Według opowieści posiada również ona wiele cech i zdolności z których do tej pory opanowałem tylko jedną - również ze względu na Ritę. Teraz zdaje się, że z tego samego powodu będę musiał nauczyć się wykorzystywać inne. |
|
 |
Mitaon |
Wysłany: Pon 21:45, 23 Lis 2015 Temat postu: |
|
Morfydd poległ. Według plotek przeżył samą bitwę, dostał się jednak do niewoli, gdzie Louis rozkazał stracić go za zdradę. Przebywam obecnie na dworze Nivena, gdzie czekam na królewskie decyzje. Leafir pozostał w Vooriden, gdzie tworzy dla mnie wojsko. Ponoć całkiem sporo w nim weteranów, choć niestety większość z nich to najemnicy. Wciąż nie mam żadnych informacji o Ricie, Charliem i Ushy. |
|
 |
Mitaon |
Wysłany: Nie 23:49, 22 Lis 2015 Temat postu: |
|
To było nadzwyczaj proste. Nasz czarodziej rzucił na strażników zaklęcie, które sprawiło, że zapadli oni w sen. Żaden z nich nie dożył świtu. Rozdzieliliśmy się od razu po wejściu do posiadłości - ja i Leafir skierowaliśmy się prosto do sypialni naszego "gospodarza", podczas gdy moi najemnicy mieli przeszukać resztę pomieszczeń - i przy okazji zająć się uśpionymi strażnikami. Jestem pewien że Charliemu by się to nie spodobało. No cóż, jego i tak tu nie ma. Nasz cel pogrążony był we śnie. Jestem pewien, że nie spodziewał się obudzić z grotem włóczni przy własnym gardle. Jak sądzę, jest to jednak lepsze niż nie obudzić się w ogóle. Ostatecznie, był to dość zabawny widok. Leafir związał go i wspólnie wyprowadziliśmy go z posiadłości - uznaliśmy wcześniej, że nie powinniśmy zbyt długo pozostawać w tym miejscu. Nie czekaliśmy również zbyt długo aż dołączyła do nas reszta naszych ludzi, niestety, bez żadnych interesujących dokumentów ani informacji. Pozostało jeszcze kilka godzin do świtu, gdy mój kapitan i czarownik rozpoczęli przesłuchanie - nie brałem w nim udziału bezpośrednio, słuchałem jednak uważnie - Leafir i tak wiedział o wszystkim o co sam bym zapytał. Dowiedzieliśmy się niewiele ponadto co już wiedzieliśmy. Jeszcze przed świtem moja włócznia zanurzyła się we krwi, po raz pierwszy od bardzo dawna. Dziwne, jak bardzo było to... odświeżające. |
|
 |
Mitaon |
Wysłany: Pon 23:33, 09 Lis 2015 Temat postu: |
|
Długo czasu zastanawiałem się co zrobić z ojcem Lile. Mogłem go zabić, porwać lub szantażować życiem jego córki, prawdę mówiąc jednak, żadne rozwiązanie nie mogło przynieść mi prawdziwej korzyści. Było oczywiste, że działał on we współpracy z Louisem, mało prawdopodobna była jednak możliwość by wiedział gdzie może znajdować się Rita. Nie było to jednak niemożliwe. W trakcie podróży okazało się, że jeden z wynajętej przez Leafira piętnastki jest magiem - niezbyt co prawda potężnym, wystarczająco jednak by móc oszukać kogoś iluzją lub uśpić kilka osób. Obecność kogoś takiego znacznie zwiększała szanse powodzenia naszej "misji". Sama droga przebiegła zadziwiająco spokojnie i bez żadnych dziwniejszych wydarzeń - być może jedyną godną odnotowania rzeczą była mniejsza ilość podróżujących. Podobno Morfydd i jego brat zbierają armię w pobliżu Wyndam. Dziwne.
Ruszymy po zmroku. |
|
 |
Mitaon |
Wysłany: Nie 1:38, 08 Lis 2015 Temat postu: |
|
Odbył się pogrzeb mojego brata i moich ludzi. Leafir zaproponował odwiedziny u ojca Lile, na co przystałem. Każda kolejna godzina sprawia, że tracę zmysły. Najwyraźniej cały podstęp miał na celu pozbycie się mnie lub przejęcie Vooriden jeszcze zanim wojna naprawdę się zacznie. Poprosiłem Ushę by poleciała strzec Rity i razem z Leafirem wyruszyłem na spotkanie z najemnikami, których wynajął gdy tylko dowiedział się o ataku na moje włości. Było ich piętnastu i nie wyglądają na takich których chciałbym mieć za wrogów. Tym lepiej. Po uzgodnieniu szczegółów ruszyliśmy w stronę Angyar. Może w międzyczasie dowiemy się więcej o tym gdzie znajduje się Rita i wydostaniemy ją stamtąd. |
|
 |
Mitaon |
Wysłany: Nie 1:17, 08 Lis 2015 Temat postu: |
|
Leafir powrócił. Wieści jakie ze sobą przywiózł nie były dobre - najwyraźniej Louis Renart zamordował swojego ojca i rozpoczął rebelię. Co gorsza, Rita i Charlie znajdowali się wtedy na jego dworze. Sądzę, że nie spotkała ich krzywda - Usha raczej wiedziałaby, gdyby było inaczej. Skrzywdzenie ich mogłoby wywołać wojnę z Ailenorem. Musiałby być głupcem by zrobić coś takiego. Na pewno nic im nie grozi. Ja pozostaję jednak bezsilny. |
|
 |
Mitaon |
Wysłany: Czw 2:02, 05 Lis 2015 Temat postu: |
|
Zdrada. Ciężko jest zebrać mi myśli, dlatego postanowiłem opisać ostatnie wydarzenia - być może nigdy nie powinienem zaniedbywać swojego pamiętnika aż tak bardzo. Minęło kilka dni odkąd rozdzieliłem się z Rit i Charliem. Dokładnie tyle wystarczyło bym na skrzydłach Ushy doleciał do Vooriden. Wylądowaliśmy niedaleko od zamku, gdzie żmij przybrał swoją ludzką formę, nie chcieliśmy bowiem wzbudzać zbędnego zamieszania. Była już noc kiedy dotarliśmy do miasta, wyjątkowo zresztą cichego. Nie traciliśmy czasu i udaliśmy się prosto do zamku. Pierwszym niepokojącym znakiem było to że wrota, pomimo późnej pory, były otwarte. Nie były potrzebne kolejne - na dziedzińcu leżały ciała kilku moich gwardzistów, najwyraźniej zabitych kiedy byli zaskoczeni i bezbronni. Fortunnie, niezależnie od tego kim byli, napastnicy nie wystawili wart ani nie starali się pilnować wrót. Nieco bardziej niepokojącym wariantem było to, że mogli mieć ze sobą maga. Prawdę mówiąc, stanowiło to problem tylko dla mnie - nie sądzę by ktokolwiek poniżej rangi mistrza stanowił prawdziwe zagrożenie dla Ushy, nie wspominając o zbrojnych. Poprosiłem żmija by ze mną poszła i wkroczyłem do zamku. Przemilczę teraz dokładny opis tego co nastąpiło później - dość powiedzieć że wrogami okazali się być żołnierze z Angyar, eskorta Lile, mojej "narzeczonej". Udało nam się odnaleźć kilku niedobitków mojej własnej gwardii i razem z nimi, dzięki ogromnej pomocy Ushy, pozbyć się napastników. Tych kilku którzy przetrwali kazałem uwięzić i przesłuchać. Nie wszystko poszło jednak po mojej myśli - nie zdążyliśmy by uratować Lleua. Większość życia spędziłem z dala od niego, wciąż był jednak tej samej krwi co ja. Gdybym tylko nie odesłał Leafira... Przydzieliłem straż Lile, przynajmniej dopóki nie dowiem się więcej. Ponoć zapewnia, że o niczym nie wiedziała. Teraz to i tak bez znaczenia, przynajmniej dopóki nie dowiem się wszystkiego co wiedzą jej strażnicy. Pozostało kilka minut do świtu, ktoś sprowadził ludzi z miasta by zajęli się ciałami. Kazałem odnaleźć i przekazać kapitanowi gwardii rozkaz do powrotu. Nie wiem co jeszcze mogę zrobić.
Mam nadzieję, że u Rity wszystko w porządku... |
|
 |
Mitaon |
Wysłany: Nie 23:40, 17 Lip 2011 Temat postu: |
|
Na szczęście dom tej szarej kobiety nie znajdował się daleko i już po krótkiej chwili raczej nieprzyjemnej drogi byłem na miejscu. Wnętrze nie było zbyt przyjemne dla oka, wszędzie jakieś fiolki, książki w nieznanych językach i dziwne urządzenia co do których to chyba wolałbym nie wiedzieć do czego służą. Po krótkiej rozmowie zapytałem się mojej gospodyni zapytałem się ją o Erin. Co prawda zgodziła się, ale w zamian miałem pozwolić jej zbadać swoje sny. Jako, że i tak nie miałem zbytniego wyboru jeśli chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o moich nowych wrogach przystałem na jej propozycję. Podała mi jakiś flakonik z miksturą, która jak się zdaje miała sprowadzić sen, ale co stwierdziła chwilę potem jak już to wypiłem, dawka była zbyt duża.
Na początku zobaczyłem ślub Rity i Sereny, do tego koło mnie kręciła się Elene i atakował mnie Ian, którego przebiłem Gae Bulgiem i który wtedy zmienił się w kuzyna Faya po czym ten sen się skończył. Nagle wszystko się rozmyło i stałem się świadkiem jednego z najgorszych koszmarów jakie mogły by się mi przyśnić daruję więc sobie jego opis i powiem tylko tyle, że gdy się po nim obudziłem, aż zwymiotowałem na podłogę mej gospodyni, która nie dość, że uraczyła mnie swoją durną interpretacją to jeszcze stwierdziła, że te dwa sny nie wystarczą, po czym jak gdyby nigdy nic powiedziała, że to nadmiar tej jej mikstury mógł spowodować te głupie koszmary.
Ku mojemu niezadowoleniu kobieta nie chciała powiedzieć mi co wie o Erin póki nie przeprowadzi badań znowu, tym razem w jakiejś specjalnie przeznaczonej do tego celu badań, która wyglądała jak sala tortur. Gdybym był w Astyrii w tym momencie opuściłbym jej dom i nigdy więcej tu nie wracał, ale raczej nie miałem ochoty na spotkanie mieszkańców Moonswick. Kiedy położyłem się już na tym dziwnym stole, szara kobieta wstrzyknęła mi coś mówiąc, że ten środek jest bezpieczniejszy i mniej zawodny. Miałem tylko nadzieję, że znowu się nie pomyli i nie da mi czegoś co spowoduje koszmary.
Na początku była ciemność a potem pojawiła się karczma, ta sama w której spotkałem Ritę, Viktorię i Astrid. Cały sen był jedynie odwzorowaniem tamtej przygody, choć kiedy pojawiła się Erin musiałem powstrzymać się by jej nie zaatakować. Po odebraniu nagrody wszystko się rozwiało, a pojawiła się łąka na skraju lasu, na której znajdowała się Rita i dzieci. To było dziwne tym bardziej, że skądś wiedziałem, że są to dzieci moje i Rity co jest raczej niezgodne z moimi planami, ale ku mojemu coraz większemu zaskoczeniu nagle pojawili się słudzy, którzy poinformowali mnie, że jestem najpotężniejszą osobą w Astyrii i pokazali mi poświęcony mnie ołtarz i stojący za nim ogromny posąg. Muszę przyznać, że dziwnie jest oglądać siebie samego kiedy nie sięga się sobie nawet do pasa. W sumie ten sen był nawet całkiem przyjemny.
Po przebudzeniu moim oczom ukazał się widok jakiegoś dziwnego urządzenia, które po chwili ta dziwna kobieta odsunęła sprzed mojej twarzy. Po krótkiej rozmowie w czasie której dowiedziałem się, że moje sny mają dziwną aurę tak jakbym to nie ja je śnił i że sam jestem snem według niej wyśnionym nawet sam przez siebie. Miałem dość tych bzdur i jej towarzystwa tym bardziej, że nie powiedziała mi nic przydatnego o Erin, pokazałem jej więc swój tatuaż, na co ta kobieta zaczęła wrzeszczeć, że zostałem naznaczony przez Erie Vanae, która jest tutejszą boginią snów czy czegoś podobnego. Jako że w końcu powiedziała coś przydatnego postanowiłem drążyć ten temat co okazało się być dobrym pomysłem, ponieważ dowiedziałem się przynajmniej gdzie mam dostarczyć tę wiadomość.
Dostarczenie wiadomości nie było zbyt trudno, a jedynym problemem okazały się znowu te stworki, które tym razem napadły mnie z bronią. Gdy się obudziłem zobaczyłem Erin i jej towarzysza, którego nazwała Tarionem rozmawiających ze sobą. Po krótkiej rozmowie wpadła ich służka, która po wyjściu swej pani rozwiązała mnie i wyprowadziła z tej jaskini, po czym zaprowadziła do wioski z kowadłem, która okazała się być całkiem niedaleko. Co prawda w każdej chwili mogła pojawić się tu Erin, ale byłem głodny wszedłem więc do karczmy, zjadłem i wypiłem po czym ruszyłem w dalszą drogę, na której stanęło czterech niezbyt inteligentnych choć wyglądających chociaż w niewielkiej części na wampirów ludzi. Zdaje się, że mi grozili, ale kiedy jeden z nich się na mnie rzucił i sam nadział na Gae Bulga reszta uciekła. Zastanawiam się jak bym się poczuł zabijając kogoś inaczej niż w obronie własnej i czy też w żaden sposób bym się tym nie przejął tak jak było w przypadku tego oszalałego półelfa i tego człowieka. |
|
 |
Mitaon |
Wysłany: Sob 23:17, 16 Lip 2011 Temat postu: |
|
Odpoczynek po wydarzeniach w spalonej karczmie nie trwał zbyt długo i już następnego dnia ruszyliśmy w dalszą drogę. Na szczęście moi towarzysze nic nie wspominali o tym co działo się kiedy byłem uwięziony przez Lori. W drodze nieco doskwierała mi moja rana, ale nie aż tak bardzo jak wtedy gdy Meilin ją opatrywała. Na szczęście niedaleko znajdowała się wioska, w której nasza grupa została powitana w dość niecodzienny sposób. Mianowicie jakiś dziwny człowiek zrzucił na amulet Astrid kowadło. Zapowiadało się całkiem ciekawe widowisko, ale stwierdziłem, że odnalezienie medyka jest ważniejsze. Jakiś człowiek powiedział, że znajdę jednego w karczmie, w której spotkało mnie kolejne zaskoczenie a mianowicie kiedy ten medyk zaczął opatrywać moją ranę podeszły do mnie Rita i Viktoria. Muszę przyznać, że ich widok nieco mnie zaskoczył i nie spodziewałem się spotkać ich tutaj. Zdaje się, że w szukały w tej dziurze ludzi, którzy wyruszyli by z nimi do jakichś ruin.
No cóż jako, że i tak nie miałem nic ciekawego a w ruinach nie spodziewaliśmy się zbytnich niebezpieczeństw zdecydowałem się wyruszyć z nimi. Na miejscu nie było nic ciekawego, poza duchem jakiejś kobiety, która chyba chciała nowego ciała lub czegoś podobnego. Rita w międzyczasie próbowała dobrać się do zawartości jakiejś skrzynki która poraziła ją piorunem. W czasie gdy reszta rozbiegła się po całych ruinach postanowiłem obejrzeć sobie tę skrzynkę. Ku mojemu zdziwieniu kiedy jej dotknąłem nic się nie stało z łatwością dało się ją również otworzyć. W środku znajdował się sztylet wyglądający na srebrny, który postanowiłem podarować Ricie, ze względu na to, że to ją najbardziej interesowała ta skrzynka. Nagle wszędzie pojawili się Przodkowie, którzy poprosili mnie bym dźgnął tym sztyletem w serce upiora. Kiedy to zrobiłem od razu poczułem się lepiej, zdaje się też że reszcie znudziły się ruiny, wróciliśmy więc do karczmy.
Na miejscu była już Erin, ta która kupiła Zenwara. Postanowiła opowiedzieć nam o swoim najnowszym planie zbadania jakichś ruin. Do tego zafundowała nam wszystkim kolację za własne pieniądze. Nie siedziałem, na dole karczmy zbyt długo, szybko udałem się na spoczynek. Kiedy rano wstałem wszyscy byli już gotowi do drogi, w którą zresztą zaraz ruszyliśmy. Już w labiryncie Viktoria i Rita spanikowały, zdaje się, że nie lubią one ciemnych korytarzy. W każdym razie coś nas sprawiło, że wszyscy straciliśmy przytomność.
Obudziłem się w towarzystwie Erin i jakiegoś elfa, którego zresztą po chwili handlarka niewolników zadźgała. Nie wiem co ona przeżyła ale na pewno nie jest w pełni władz umysłowych, bo zaraz zaczęła zastanawiać się nad jakimiś rozrywkami ostatecznie twierdząc, że wyśle mnie do jakiegoś Moonswick czy czegoś podobnego jako posłańca. Nie miałem zamiaru się na to godzić, Erin zaczęła grozić mi sztyletem, wpadł jej towarzysz i obudziłem się w Moonswick.
Samo miasto okazało się nie być zbyt gościnne i już od razu po moim pojawieniu się w nim napadła mnie banda jakichś stworków ze szpiczastymi uszami i rogami. Próbowałem się bronić, ale było ich za dużo i nie miałem Gae Bulga. Po chwili znudziło im się jednak bicie mnie i poszły w swoją stronę, a mi pomogła jakaś kobieta o szarej skórze i bordowych włosach. Mam nadzieję, że Erin rozbawiło się to co mnie tu spotkało bo jeśli wpadnie w moje ręce to zanim ją uśmiercę będzie mnie błagać o litość. Do tego na ręce pojawił mi się jakiś tatuaż, prawdopodobnie tę całą wiadomość, którą mam tu przekazać, choć dobrze by było gdybym wiedział chociaż kto ma ją otrzymać. |
|
 |
Mitaon |
Wysłany: Pon 20:07, 27 Cze 2011 Temat postu: |
|
Po przejściu przez portal trafiliśmy do jakiejś dziwnej okrągłej komnaty z ośmioma drzwiami, siedem małych i jedne duże. Jak się okazało przeniosło nas w miejsce gdzie była też reszta grupy, czyli Ian, Astrid, ta irytująca kobieta z wilkiem i jakaś uzdrowicielka, która przedstawiła się jako Meilin. Zdaje się również, że krasnolud źle znosi teleportacje bo był nieprzytomny. Szybko odkryliśmy, że klucze do dużych drzwi znajdują się w mniejszych komnatach. W czasie zdobywania kluczy, nie wydarzyło się nic co miałoby większy wpływ na działania grupy.
W końcu udało się nam otworzyć wrota. Za drzwiami czekali już na nas elf, nazywający siebie Celem i nieznanej mi rasy istota, Lori. Cały czas mówiła o tym, że mamy pomóc jej towarzyszowi w wypełnieniu przepowiedni, a potem poprosiła nas byśmy poszli za nią do jej ogrodu, jednocześnie przywołując sowę, która miała zaprowadzić towarzyszące nam kobiety gdzie indziej. Ogród wyglądał całkowicie inaczej niż dowolny jego odpowiednik w Astyrii. Muszę przyznać, że nasza gospodyni odrobinę mnie przerażała. Po krótkim spacerze nasza przewodniczka zaprowadziła nas do innej, zniszczonej części ogrodu, w której to miała być ta cała przepowiednia.
W końcu doprowadziła nas do jaskini, w której znajdowała się księga z przepowiednią. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że to nie przepowiednia, a jedynie księga, która według naszej gospodyni miała spełnić wszystko co w niej zapiszemy. Nie byłem w stanie uwierzyć, że nie trzeba w żaden sposób nigdy za to zapłacić, jednak pewność moich towarzyszy i słowa Lori przytępiły moją ostrożność na tyle, że wpisałem się tam nawet pomimo tego, że widziałem co się z nią działo kiedy zwlekaliśmy. Po wpisaniu do księgi naszych życzeń nasza przewodniczka poprosiła nas byśmy ruszyli dalej. Kiedy wyszliśmy z jaskini do jakiejś dziwnej komnaty opadły za nami kraty, a przed nami zapłonął ogień.
Pani Lori przemieniła się wtedy w ogromnego wilka i przywołała dwóch swoich mniejszych pobratymców. Jeden z tych mniejszych wilków rzucił się na mnie, próbowałem go zranić, jednak Przodkowie widocznie odwrócili się w tym momencie ode mnie, gdyż to ja zostałem ranny. Nie potrafię opisać tego co czułem, tym bardziej, że wiedziałem, że rana jest śmiertelna, wspomnę więc tylko, że widziałem jeszcze błysk, a potem ogarnęła mnie ciemność.
Po powrocie do przytomności pierwszą osobą jaką zobaczyłem była Lori. Wyglądało na to, że moi towarzysze zawiedli i zginęli z rąk wilków, a ja sam zawdzięczałem jej życie mimo, że jeszcze niedawno wciągnęła mnie w pułapkę. Kiedy ją o to oskarżyłem stwierdziła, że w pułapkę wciągnęła jedynie moich towarzyszy, a nie mnie, a na moje pytanie czemu mnie uratowała stwierdziła, że mimo, że ma królestwo to nie ma sług. Niezbyt podobała mi się wizja zostania jej niewolnikiem, tym bardziej, że pewnie pozbyłaby się mnie kiedy tylko bym się jej znudził. Przez chwilę zastanawiałem się czy nie popełnić samobójstwa, jednak Lori stwierdziła, że to ona panuje tutaj nad życiem i śmiercią. Dodała też, że gdyby mi się udało, zająłbym jej miejsce. Jeszcze chwilę próbowałem przekonać Lori by wypuściła mnie, zaproponowałem nawet, że przysięgnę na mój honor, że załatwię swoje sprawy i powrócę do jej królestwa, jednak nie udało mi się jej przekonać.
W końcu moja niezbyt gościnna gospodyni poinformowała mnie, że Astrid próbuje odebrać jej moc. Muszę przyznać, że nawet rozbawiła mnie chęć skrzypaczki do konkurowania z Lori o jej królestwo, którą to myślą podzieliłem się z moją chwilową towarzyszką, która to poinformowała mnie że skrzypaczka współpracuje z kimś na kogo moc nie działa, gdyż nie jest on z tego świata. Wtedy jeszcze planowałem, gdyby doszło do konfrontacji zachować neutralność, jednak po chwili Lori złapała się za głowę, a mi otworzyła się rana, którą odniosłem w walce z wilkiem.
Znowu daruję sobie opis tego co wtedy czułem, po chwili jednak wszystko wróciło do stanu sprzed osłabienia mojej gospodyni, a rana sama się zasklepiła. Wyglądało na to, że moje życie zależało od pani Lori musiałem więc się z nią sprzymierzyć. Jeszcze kilka razy pani Lori traciła kontrolę i jeszcze kilka razy moja rana się otwierała, a do tego moja nowa sojuszniczka stwierdziła, że tajemniczy sprzymierzeniec Astrid jest od niej silniejszy. Mimo wszystko jeśli chciałem żyć musiałem przeciwstawić się moim dawnym towarzyszom.
Pierwsza wpadła ta dziwna kobieta z wilkiem, a zaraz potem reszta spotkanej w tym królestwie istot. Astrid od razu rzuciła się na Lori, której moc jak się zdaje sabotował sojusznik skrzypaczki. Wiedziałem, że moją jedyną szansą było zadanie muzyczce śmiertelnego ciosu zanim moja rana się otworzy, jednak na drodze mej włóczni stanęli ten wilk i krasnolud Mognar, przez co Astrid udało się dosięgnąć pani Lori. Potem zobaczyłem błysk, poczułem krew i straciłem przytomność.
Świadomość odzyskałem w spalonej już karczmie, w której to zaczęło się to wszystko. Zdaje się, że mimo, że próbowałem ich zabić oni uleczyli moją ranę, choć nie mam pojęcia czemu to zrobili i prawdopodobnie nigdy nie zrozumiem ich motywów. Jedynym sensownym wytłumaczeniem wydaje się być fakt, że sądzili, że jestem całkowicie podporządkowany Lori i chyba tylko to sprawiło, że nie spotkałem jeszcze Przodków. Martwił mnie jedynie sojusznik Astrid, ale zdaje się, że stracił życie w wyniku walki o to dziwne królestwo. Przynajmniej teraz Astrid nie będzie, aż tak bardzo groźna tym bardziej, że nie będzie już dążyć do celów, które wyznaczał jej ten jej sprzymierzeniec, którego celów nie jestem w stanie się domyślić. Zastanawiająca jest osoba Meilin, która to jak się zdaje mnie uleczyła, mimo że nie miała w tym żadnego celu. No chyba, że i ona chce bym został jej sługą w co jednak wątpię, ponieważ od jej magii nie jestem uzależniony. |
|
 |
Mitaon |
Wysłany: Śro 22:08, 22 Cze 2011 Temat postu: |
|
Udało mi się odnaleźć kuzyna Faya i jego kompanię. Po kilku dniach marszu zatrzymaliśmy się w jakiejś karczmie, gdzie już pierwszej nocy odpoczynku zbudził nas pożar. Nawet nie wiem jak ale znalazłem się z kuzynem Fayem, czarownikiem i bandą jakichś nieznanych mi ludzi. Nie zauważyłem by któreś z nich wyróżniało się czymś szczególnym, choć mimo wszystko mogli by się przydać przy moim planie odzyskania tronu. Jakaś kobieta z wilkiem cały czas twierdziła że zna lepiej ode mnie moje wierzenia wykazując przy tym ogromną arogancję w stosunku do obcych jej kultur. Pomijając jej małą wartość na polu walki, przez swoją arogancję nie nadaje się ona również do dyplomacji i szpiegostwa. Obudziłem się w podniebnym zamku! Nie mam pojęcia jak się tam dostałem, ale widok był niesamowity. Doszliśmy z kuzynem Fayem, że jest to zamek jednego z tych Tytanów o których nam opowiadano. Razem z nami był ten człowiek, którego kiedyś spotkaliśmy przy poszukiwaniu indeksu. Na jego temat niewiele da się napisać poza tym, że uważa się za niezwykle doświadczonego. Po za nim był tam też krasnolud twierdzący, że jest wspaniałym wojownikiem i mam nadzieję, że się nie mylił w ocenie swoich umiejętności. W zamku nie było trudno odnaleźć wyjście, te duże drzwi już samym sposobem zamknięcia zwracały na siebie uwagę. Za wrotami tymi znajdował się okrągły pokój i siedem dźwigni. W momencie, w którym weszliśmy do komnaty na ścianie pojawił się świetlisty napis "Początek końca". Kuzyn Fay stwierdził, że to znak zesłany przez Przodków, by ułatwić nam wędrówkę po tym nieziemskim zamku. Pierwszy za dźwignię pociągnął krasnolud lecz jego kolejność była błędna ponieważ nie stało się nic. Następny pociągnął kuzyn Fay, co zdaje się spowodowało wybuch śmiechu istoty od którego to dźwięku cierki przeszły mnie po plecach. W końcu dzięki pomocy Przodków udało mi się pociągnąć dźwignie w odpowiedniej kolejności co spowodowało otwarcie się portalu. |
|
 |
Mitaon |
Wysłany: Nie 20:34, 12 Cze 2011 Temat postu: |
|
Moi tak zwani "towarzysze" po raz kolejny udowodnili mi że nie są warci uwzględnienia ich w rozdawaniu majątków kiedy odzyskam już władzę w swoim hrabstwie. Mimo tego że większość z nas była zmęczona w tym ja po tym opętaniu czy też nawiedzeniu ledwo byłem się w stanie ruszać to i tak ruszyliśmy w dalszą drogę. Myślałem już że padnę ze zmęczenia kiedy w końcu zdecydowaliśmy się zatrzymać.
Niestety odpoczynek co chwila coś nam przerywało, a to koszmar Astrid, a to zniknięcie Elene i skrzypaczki poprzedzone przybyciem kuzyna Faya i jego bandy. Chwilę po tych wydarzeniach na naszą polanę wpadł jakiś dziwny osobnik, który powiedział, że to ten duch dziewczynki je porwał. Właściwie niewiele mnie to obchodziło, ale czułem, że jestem coś winny Astrid ruszyłem więc za nim.
Kiedy doszliśmy do resztek tego całego zamku, który przy moim wyglądał raczej jak kurnik, byłem całkowicie wyczerpany. Wiedźma i skrzypaczka leżały nieprzytomne na kamieniach i sprawiały wrażenie skamieniałych. Barbarzyńca wbiegł między nie i rzucił je w naszą stronę. O ile czarownicę złapał ten jej głupi strażnik to muzyczkę musiał łapać ten dziwny człowiek, Alarick. Wtedy pojawił się duch i oznajmił nam że mamy przynieść mu nową córkę albo skamieniałe panny pozostaną takie na zawsze. Do tego, żeby było nam "łatwiej" przemienił nas w ośmioletnie dzieci, w efekcie czego byłem zmuszony zostawić moją wspaniałą włócznię Przodków. Ten duch musi być naprawdę głupi skoro uważa, że jako dzieci łatwiej będzie nam odnaleźć dzieciaka.
Na szczęście najbliższe miasto nie było daleko i trafiliśmy do niego już po dwóch dniach marszu. Wydarzenia w samym mieście nie były zbyt ciekawe i pominę milczeniem to jak znaleźliśmy dziewczynkę. W każdym razie duch był zadowolony i odczarował Astrid. Teraz kiedy nie mam już u tej bandy żadnych długów poszukam kuzyna Faya i jego ludzi, bo wolę już towarzystwo tego psychopatycznego kota, Felixa z którym przynajmniej da się porozmawiać niż tych barbarzyńców i chłopów. |
|
 |